HomeStory

Gdyby żyła, Olga Siemaszko w przyszłym roku obchodziłaby 100. urodziny. 6 października 2000 roku odeszła. Zostawiła nam cudowne wspomnienia z dzieciństwa w kolorowych książeczkach dla dzieci. Pierwsza dama polskiej ilustracji. Miałam okazję poznać ją w 1997 roku. Olga była ciocią-babcią mojego przyszłego męża. Bardziej ciocią, bo określenie babcia kompletnie do niej nie pasuje. Drobna, szczupła starsza pani zawsze z papierosem w dłoni. Całe jej piękne mieszkanie na Saskiej Kępie było obstawione popielniczkami z dogasającymi, lub tlącymi się jeszcze papierosami. Mówiła, że ten kto rzucił palenie nie jest godny tej rozkoszy, którą daje papieros. Olga miała wokół siebie zawsze wianuszek wielbicieli. Wielbicieli jej talentu i niezwykłej, wesołej, zawsze chętnej do biesiadowania osoby. Była jak postacie z jej ilustracji – maleńka, kolorowa, perfekcyjna w swoim wyglądzie. Śliczna starsza pani z ogromną fantazją i cudownym poczuciem humoru. Przeglądając stare, francuskie i niemieckie książki Olgi poznałam drogę, jaką przeszła ucząc się jak wygląda borsuk, kaczka, ryś, czy kuropatwa. Studiowała przyrodnicze podręczniki, żeby pokazać nam świat zwierząt zgodny z naturą, ale stworzony i zinterpretowany na potrzeby jej zaczarowanego świata. Nienawidziła ilustracji Disneya. Bardzo ubolewała, że pięknie wydawane w latach 90. książki dla dzieci były ubrane w tandetne disneyowskie kolory i płaskie, plastikowe postaci. Mimo, że większość książek z ilustracjami Olgi wydawanych było na słabej jakości papierze, niewyraźnie zadrukowanym, to myślę, że wszyscy obecni 35-45 latkowie znają te obrazki ze swojego dzieciństwa i chętnie pokazywaliby je swoim dzieciom, gdyby jej książki były nadal dostępne… Zapamiętam Olgę uśmiechniętą, chociaż ostatni raz widziałam ją w szpitalu. Poprosiła, żebyśmy naszemu synowi dali na imię…Olga. 15 miesięcy później urodziłam córeczkę… Na szczęście:)